"Dwanaście" - Marcin Świetlicki

 


    Zacznę od podsumowania. Książka bardzo sprawnie opisuję picie alkoholu w różnych porach roku i w obrębie krakowskich Plant. Autor barwnie i ciekawie uwiecznił lokalne zwyczaje spożywania procentów, oraz wszelkie okoliczności z tym związane. To kronika miasta, które jeszcze pamiętam, ale które już chyba przeminęło.

    „Dwanaście” to pożegnanie. Pożegnanie z Krakowem, który w sposób wolny (w sensie nieskrępowany) i dostojny konsumował napoje procentowe. Pił czystą wódkę, gdy szybko chciał pomylić ulicę św. Tomasza z św. Marka. Ale czy można pomylić św. Marka z św. Tomasza, gdy przecież tam jest magiczny zaułek? Od strony Szpitalnej oczywiście, że można. Można zwłaszcza, gdy już z Małego Rynku wychodzi się wstawionym, a jeszcze po drodze wpada się na szybkie piwo tu, i jeszcze szybszą wiśniówkę tam. W Krakowie na Rynku pije się też kawę. Czasami na kaca, w ciemnych okularach z kieliszkiem brandy. Czasami nie na kaca, tak po prostu o jedenastej przed południem i też z brandy.

    Fabuła? Ona jest. Gubi się rozpływając się między tygodniami i miesiącami. Finał zaskakuję, ale gdy nastąpił to nie bardzo wiadomo było, czego to był finał.

    No to w sumie, tak mi się wydaję, że ta książka też jest o piciu piwa w Krakowie. Bo Artysta w Krakowie, a takich tu jest większość pije piwo raczej powoli. Nie dlatego, że zachwyca się bukietem goryczki, a dlatego, że jest artystą i po pierwsze nie stać go na kolejne, a po drugie w arystyczności krakoskiej chodzi o to, żeby trwać w nieskończoność i żeby ktoś zaczepił, nawet ubliżył, ale poznał. No i jak to się dowiadujemy (spoiler) z książki takie picie piwa jest wypierane przez picie piwa w stylu robryzgującym. Ten styl wprowadzili w królewskim Krakowie brytyjscy klienci tanich linii lotniczych. Krzyczą, że coś jest amazing i jednocześnie wznosząc kufel rozlewają połowę jego zawartości. Dla żaka z AGHu takie marnotrawstwo jest niebywałe. Książka uświadamia nam, że jest też całkiem nowy trend w mieście, że oprócz tych artystów i Angoli są jeszcze pracownicy coraz mocniej wdzierających się w pracowniczą tkankę miasta korporacji. Oni piją tak, żeby nikt ich nie podkablował, żeby rano wstać i dać radę wziąć w drodze do pracy kawę w dużym, trzymającym temperaturę kubku.

    O wiele bardziej pozytywnie mogę wypowiedzieć się o środkach artystycznych, których nazw nie znam, a które sprawiają, że książka to dzieło. Dużo jest zagrań poetyckich i dużo zmiany dynamiki w stosunku do treści. Pod tym względem czyta się powieść wyśmienicie. Dla mnie to był podręcznik pisania. Co kilka stron autor wypuszczał serię kolejnych zagrywek czcionką i akapitami. Nie ma tu niepotrzebnych zdań. Jeśli coś jest opisane na pół strony, to dlatego że mamy to zobaczyć - i widzimy, a jeśli czemuś poświęcony jest jeden przymiotnik to znaczy, że mamy tylko przyjąć do świadomości, że dana rzecz odegrała swoją, krótką rolę. Pod tym względem to majstersztyk.

    Poza tym bohaterowie, którzy spożywają ten alkohol są uwikłani w różne intrygi, które początek mają wiele lat temu, a ich finał toczy się przez kilkanaście miesięcy trwania akcji w książce. Intrygi są dramatyczne, wielopoziomowe i tragiczne, lecz gasną gdzieś na drugim planie, gdyż na pierwszym – barman polewa następną kolejkę. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Lista utworów do ZAiKS i STOART

DJ/Animator podczas wydarzenia sportowego.

Freestyle. Reż. Maciej Bochniak, scen. Maciej Bochniak, Sławomir Shuty