Średniej klasy dj po 10 latach grania

   Post ten piszę, ponieważ nie chcę mi się już wysłuchiwać żali kolegów z branży oraz nie chcę mi się odpowiadać na milion pytań zaczynających dopiero szaloną karierę dja. Na wstępnie zaznaczę też, że są różne stawki i sposoby rozliczeń. Niektórzy z nas wykonując tą samą pracę i dorabiają się milionów, inni natomiast skazani są za granie 8 imprez miesięcznie za 1000 zł łącznie - ich wybór. Tutaj przedstawię sytuację średniego dja grającego tzw. muzykę miejską (od rnb po uk garage) na imprezach na których bawią się także turyści z innych krajów. Takich djów w kraju jest ok. 300-400.    
   Średnio taki średni dj za weekend grania zgarnia na czysto 600 zł. To kasa, która zostaje mu w kieszeni po odliczeniu kosztów operacyjnych typu taxi, KFC i ponad "kreskowa" wódka na barze. Za to chłop musi przeżyć. Takich weekendów ma w roku 52, co daje 31 200 zł. Miesięcznie to 2600 zł. Pewnie czasami zagra coś więcej, czasami coś mniej, zdarzy się też zagrać na lepiej płatnej korporacyjnej imprezie, ale ten dodatkowy hajs zaliczam na poczet np. zakupu nowych igieł, komputera, czy klawiszy.
   Z reguły taki dj przerywa studia na pierwszym, drugim roku i od tego czasu sam wynajmuję mieszkanie więc duża część z tych 2600 zł idzie na opłaty, żarcie i ogólne "życie". Mieszkanie wynajmuje, albowiem sposób zarabiania nie pozwala na dostanie kredytu (brak stałej umowy o pracę) i taki stan, jeżeli trwa więcej niż kilka lat to jest bardzo duże obciążenie dla budżetu. Taki styl pracy powoduje też brak oskładkowania w ZUSie, co w najlepszym przypadku spowoduje, że kiedyś braknie mu kapitału nawet na te 600 zł emerytury, a w najgorszym, że podliczą go na SORze, gdy pojawi się z butelką w głowie.
   Tak więc po 10 latach grania, gdy nasz dj totalnie wyeksploatuje swoją ksywkę, zostaje chłopak, bez studiów, bez pracy i bez przystosowania do życia. Gdyż nasz styl życia daleko odbiega od standardów korporacyjnego reżimu z pobudką o 5:30 włącznie.
   I teraz młody chłopaku jeżeli masz te 20 lat i myślisz, że djing to całe Twoje życie to się dobrze zastanów i realnie oceń czy warto je poświęcać, aby za 6 lat wrócić do rodziców i ponownie mieszkać w 20 osób w M3. Jeżeli równolegle do rozwoju swojej kariery wodzireja nie wymyślisz czegoś co w ciągu tygodnia da Ci szansę na dywersyfikację zarobków to wieku 28 lat obudzisz się w wynajmowanym mieszkaniu, z kobitą w ciąży, a telefon od bookingów będzie milczał. I nie miej wtedy do nikogo pretensji.
   Jeżeli od początku zarobkowej zabawy z muzyką nie postawisz np. na produkcję, a nie masz wyjątkowego talentu pozwalającego na wybicie się na samym graniu i zgarnianie stawek po 1k za 2 godziny (wiem, że można i to w Polsce dostawać więcej, ale Zbyszka mam tylko ja… :) to zginiesz chłopaku. Tak wiem, że pogodzenie grania i etatowej pracy to trudna historia, ale jest wielu którym to się udało, a jeżeli Ty nie potrafisz się odnaleźć w świecie bez laserów to nie przyzwyczajaj się do hajsu z grania, tylko traktuj każdy kolejny booking jako fajną okazję do pogrania sobie dla ludzi i dorobienia na frytki do hamburgera.

Komentarze

Anonimowy pisze…
No niestety takie realia w Polsce...
luck pisze…
Tak sie sklada ze w tym roku mija 10 lat odkad gram. Gdyby nie fakt ze obudzilem sie w pore to byloby tak jak piszesz. Teraz granie traktuje faktycznie bardziej jako dodatek w celu odswiezenia starych kontaktow. Nie biore tez wszystkich imprez jak kiedys. Nie chce mi sie to nie jade, bez spiny ze nie bedzie hajsu na czynsz etc.
Anonimowy pisze…
Zazdro i tyle. Za rok minie dekada jak jestem aktywnym dj'em i nadal nie mam klubu do grania i ani jednego bookingu (oprócz wyjebiście prestiżowych imprez urodzinowych..). Pozdro 600 dla tych co narzekają na kase za granie. Ja mógłbym dopłacać do tego interesuje byle by grać :)Mieszkam w małym mieście gdzie wali się komercję dlatego też nie ma tu dla mnie miejsca ale polskie realia nie dają mi możliwości wyjazdu do większego miasta bo nie mam znajomości w klubach. Ja się już nawet nie żalę tylko pisze z informacją dla tych którzy chcą grać a nie mają gdzie. Nie jesteście sami :)
Anonimowy pisze…
Zawsze traktowałem granie jako swoją miłość a nie sposób na zarabianie. Mając tyle placków ile mam i dostając za granie od 100 do 500 PLN za gig - serio nie ma bata żebym do nich drugie tyle nie dołożył. No i co? No i chuj - stać mnie, bo zapierdalam ciężko na swoją przyszłość. A jak ktoś serio chce żyć z muzyki to niech lepiej już zacznie produkować i uczyć się wszystkiego, co z tym związane. Sam talent nei wystarczy, trzeba też wiedzieć jak się odpwoeidnio wypromować…

ps. Wkurwiają mnie najbardziej pierdoły gadające o tym, że nie stać ich na vinyle, że sprzęt drogi i grają ze swoich pedalskich komputerków, które dodatkowo stawiają na gramofonach. Digitalizacja muzyki doprowadziła do pauperyzacji undergroundu, grajków niby więcej, poziom na dnie. Ja się cieszę, że wielu z nich, gdy w końcu wytrzepie proch z nosa znajdzie się w ciemnej cipie. Zaczną grać na wiejskich dyskotekach wożąc ze sobą kolorofon i dymiarkę… a styl i skillsy pozostaną. No i chuj no i cześć.
Anonimowy pisze…
Dobrze napisane, szkoda,że tak wielu tego nie rozumie często przez swone wielkie ego.
Anonimowy pisze…
osobiście gram pare lat.. nie traktuje tego jako źródło dochodu, bo wiem, że jeżeli bym miał to traktować w tej kategorii to bym musiał harować cholernie ciężko.. nie zależy mi na popularności czy na kasie z tego tytułu, to jest dla mnie czyste hobby pograć dla ludzi trochę się spełnić, a nie pcham się w eter na siłę, nie żądam zapłaty rzędu kilku stów, bo mam swoje główne źródło dochodu i innego nie potrzebuję. Zakupiłem sprzęt na którym gram z własnej kieszeni i nie mam zamiaru narzekać "A bo sprzęt był drogi i musi się zwrócić" to jest hobby, może i drogie, ale ciągle hobby, to ma sprawiać przyjemność a nie zmuszać do grania na imprezach by się zwróciło za sprzęt czy winyle. Ale rozumie także tych którzy z tego żyją, skoro obrałeś taką drogę to musisz zapierdalać jak bury osioł żeby z tego wyżyć.. a mi to lotto.. robię to bo to kocham i pieniądze to środek a nie cel..
Anonimowy pisze…
Krzysiek
12lat grania, stała praca - choć nieco późno, więc warto nie przespać :), kredyt w drodze, żona. Da się pogodzić ze stałą pracą, ale nie jest to takie proste.
Anonimowy pisze…
a ja sobie "zmieniam płytki" od przeszło 20 lat. zaczynałem od kaset. równolegle szła szkoła. dzienne studia techniczne, nocki w klubach, wynajęte mieszkanie też było. teraz pracuję zawodowo, jako kierownik działu w branży budowlanej, mam własny klub i przerzuciłem się muzycznie na wesela i bankiety. młyn cały rok, ale granie daje największą frajdę. widok zadowolonych Gości - bezcenny. i nigdy nie pchałem się na plakaty i ine media, chociaż w radiu też pracowałem będąc w szkole średniej. jak ktoś ma pomysł na życie, to wszystko ogarnie. A z grania, to żyło się w latach osiemdziesiątych, o czym pisali w fajnym artykule o zachodniopomorskich dj'ach. pzdr dla ludzi z muzyczną pasją, a nie parciem ;0
Anonimowy pisze…
Wszystko zależy od tego co sie gra i co sie lubi :) 9 lat grałem jungle, breakcore, hardcore i tekno. Zarobki przy takiej muzyce przy waszej to nic. Najwięcej dostałem 600zł za organizacje imprezy z I:gorem która okazala sie sukcesem, ale zeżarła mi sporo nerwów i wyrwała kilka dredów.. Reszta to stawki 100-200zł albo co było najczestrze to bar + dojazd. Na początku jak nie miałem pracy, szybko doszło do mnie że z tego sie nie da żyć, ani dobrze zarobić na placki, które tanie nie sa zwłaszcza że trzeba je sprowadzać z francji, holandi, niemiec. Wnioski sa takie, że przy muzyce mało popularnej gra się tylko dla zajawki, i dla jej promocji. Teraz po 9 latach wycieńczony wszystki imprezami rejwami i plenerami zawiesiłem słuchawki na kołku i za wczasu nie obudziłem sie z ręka w nocniki, na czas ogarniajac dobrą prace, swoje mieszkanie i zajebisty rower :) Nie żałuje niczego, polecam każdemu kto chce robić to z miłości do muzyki a nie dla hajsu ! Inaczej sie nie uda. Zajawka musi być przedewszystkim ! Pzdr !

Popularne posty z tego bloga

Lista utworów do ZAiKS i STOART

DJ/Animator podczas wydarzenia sportowego.

Freestyle. Reż. Maciej Bochniak, scen. Maciej Bochniak, Sławomir Shuty