Polska gościnność

Zdarzyło mi się kilka razy, że nie dostałem bookingu, przez moje gwiazdorskie wymagania noclegowe. Najczęściej zaraz po imprezie zawijam się na dworzec i w miłym towarzystwie spędzam godzinkę lub dwie o 6 rano, aby następnie jakże świeży i wypoczęty spędzić kolejne kilka godzin wracając do domu. Czasami jednak los rzuca człowieka w takie miejsca, że nie ma połączeń, tory zasypane, a peron zlikwidowali. Trzeba więc gdzieś spać. Jako, że większość imprez na których grał to małe lokalne wydarzenia, na które kluby nie mają budżetów dodatkowe 100 czy 150 zł na za hotel potrafi być przeszkodą nie do pokonania. A ja już nie ustąpię. Życie nauczyło mnie, że lepiej przygwiazdorzyć i przed graniem spokojnie się zrelaksować niż korzystać ze szczerej, ale czasami druzgocąco męczącej polskiej gościnności. Jedziesz gdzieś osiem godzin, chcesz spokojnie po przyjeździe przywitać się z nowym miastem strzelając uroczystą dwójkę, wsiąść prysznic i jeszcze zaliczyć szybką drzemkę. A tu organizator, który ma cię odebrać spóźnia się pół godziny - więc po spaniu. I wiezie cię do swojego mieszkania, które dzieli z rodzicami i siostrą. Dwójki za bardzo nie wypada robić, bo nawet nóg w kiblu nie wyprostujesz, gdyż akurat to mieszkanko to szablonowe m3 rodem z prlu, poza tym pod drzwiami cały czas melanż. Prysznic - ziomek sorry, ale mama robi pranie. Bawełna, atłas czy inny chuj, rajstopy trzeba ręcznie. Pozostaje więc niezawodny "prysznic dja" - czyli podwójna warstwa antyperspirantu. Do tego do siostry przyszedł chłopak z ziomkami i no nie wypada, żeby odmówić gościnnej banieczki. Jedna, druga. Litr pękł, a ty do klubu wjeżdżasz w ciężkim stanie - mocy przybywaj. W międzyczasie doszło do niezbyt zręcznej sytuacji z tą siostrą. Bo dj przyjechał i ogólnie ale czad i ona taka rozpromieniona i tak cała aż drżała, a jej chłopak pewnie by się zajawił i nawet sobie "zkamerował" jak jej podajesz. Pamiętaj, że stare indiańskie przysłowie mówi, że kto nie zrucha lokalnej kozy na oczach jej faceta ten źle skończy… No dobra, ale już w sumie zostałeś. Wracasz na mieszkanie po imprezie. Spocony, śmierdzący dymem i piwem które ktoś przypadkiem na rękę ci wylał i chcesz wsiąść prysznic, ale ni chuja. Wielki bulwers ziomka (teraz już jesteśmy w innym mieście), że jego kobitę obudzisz, a ona na rano ma do pracy. Lądujesz więc funky fresh w jeszcze świeższej pościeli, jak się rano okaże jego współlokatora, który akurat wyjechał, ale jest niezłym wariatem i ma na lapku 20 giga pornosów, które ogląda leżąc w tej pościeli, a w sumie nie zmieniał jej od pół roku. A rano. A rano się okaże, że ty nie wiedziałeś, nikt nie powiedział, ale w mieszkaniu był kot. A ty na koty jesteś uczulony, więc zamiast spać pół nocy prze kaszlałeś, a pół nocy przeleżałeś przewieszony przez otwarte okno. Kicie to kochane stworzenia. Robią tak słodko mru mru, jedzą swoich właścicieli jak umrą i do tego szczają do nowych toreb, walizek… i caseów. Smród oszczanych winyli raz na zawsze nauczy cię pozytywnego nawyku aby szczelnie zamykać case. Niewyspany będziesz jak najszybciej chciał się ewakuować. Jest wcześnie rano, wszyscy śpią (znowu zmieniamy miejsce wydarzeń), ty nie zważając na hałas jaki uczynisz przemykasz do łazienki. Wkraczasz. A tam właśnie w promieniach wschodzącego słońca które załamują się na łazienkowym oknie. Ona - mama ziomka, zrzuca welurowy szlafrok ze swojego już trochę nie weloruowego ciała. Pamiętaj, kto nie zrucha mamy dja, który go zaprosił, mimo, że kobita już swoje lata ma i ogólnie waga ciężka i JP na 100% ten naraża się na gniew bogów… Gniew bogów. Wstajesz rano. Nic nie jadłeś od kilkunastu godzin, kiedy to wchłonąłeś ostatnio kanapkę zrobioną przez twoją żonę, niewiele wypiłeś więc kaca brak, żołądek prosi o jakieś mięsko. A tu przy garach w kuchni wita cię uśmiechnięta narzeczona kolegi, z której on jej dumny. Ale dopiero za chwilę zrozumiesz dlaczego od ostatniego waszego spotkania tak schudł. Więc dziewczyna poleci tzw. wczesną geslerową i zaserwuje parówki z dżemem na miodzie w mlecznej zalewie. Smacznego.
A czy nie można byłoby normalnie, jak na białych ludzi przystało, po chrześcijańsku. Przyjechać, zjeść coś. Pojechać do normalnego, wcale nie drogiego hotelu. Bez spa, bez kasyna, bez sauny. Po prostu ot, pokój z łazienką i z tv. I poleżeć i zaliczyć prysznic i naładować baterię i zagrać najlepiej jak się potrafi imprezę życia, bo jest się zregenerowanym i wypoczętym… Nie, bo wtedy się jest gwiazdą i w dupie się przewraca.

Komentarze

Anonimowy pisze…
za takie wpisy kocham tego bloga, prawda opisana pieknymi słowami
groh pisze…
no właśnie...
Anonimowy pisze…
przekaże Simcowi :P

Popularne posty z tego bloga

Lista utworów do ZAiKS i STOART

DJ/Animator podczas wydarzenia sportowego.

Freestyle. Reż. Maciej Bochniak, scen. Maciej Bochniak, Sławomir Shuty