Red Bull...

Jako, że przechodzę wyzwanie aktimela i z własnej, przymuszonej woli zamiast sączyć piwko, sączę np. kefir truskawkowy z OSM Sanok przymoniała mi się jedna z mocniejszych historii z energetykami w roli głównej.
Otóż lata temu w Red Bull Polska pracował pewien pan, jak się później okazało trochę bajkopisarz, który w sumie to chyba sam od siebie zaproponował mi jako dziennikarzowi wyjazd na Red Bull Music Academy bodajże do Barcelony, albo Berlina. W każdym bądź razie tak czarował, że ja wypełniałem ankiety, pisałem, dzwoniłem, odpowiadałem na pytania i co? I jak zwykle wielki chuj. Bo coś, tam, bo budżet, bo zapomniał. Ale w międzyczasie dostałem od niego zaproszenie do zagrania podczas imprezy Red Bulla, która odbywała się w atrium biurowca wtedy Deutsche Banku na warszawskim Mokotowie. No to ruszyłem w trasę, z mojej małej mieściny w podkarpackiem, najpierw od 6 rano 4 godziny autobkiem do Krakowa, później znów kilka do Warszawy... Jako, że ja ogólnie to nie znaju how tu metro i inne takie. A na mapach się znam to uderzyłem tam z buta z casem, a wtedy to była skrzynka a la na mleko postawiona na wózeczku a la kramiarz. Biurowiec w którym odbywało się party był niedaleko ronda pod którym był Vert. Wiedziałem, że toczyć się na południe i dotarłem lekko zmięty. Na miejscu przywitała mnie jakaś knajpa o zacięciu biznesowo-artystycznym i stać mnie było tylko na najtańszą sałatke, tj. sallad za 15 zł, która składała się z pomidora i chyba tyle... Tak więc najedzony pojawiłem się przy swoim stanowisku tuż obok mini barku Red Bulla. A jako, że to firmowa impreza tak więc pij panie ile chcesz i zapomnij o płaceniu. Ja z małej mieściny delikatnie przyszokowany tym całym rozmachem i ogólnie Red Bull madafaka. To stwierdziłem, że druga taka okazja się może nie nadarzyć. I poleciałem. Od wieczornych godzin dnia nr. 1 do świtu dnia nr. 2 wypiłem 14 Red Bulli w tym większość z wódką... (Wiem, są lepsi, wiem, że pewnie można tak w godzinę). Ogólnie to odkryłem instynkt X. To znaczy nie ważne co i jak ważne żeby do przodu, a dwukółka ze mną. Skoro tam doszedłem z buta, to stwierdziłem, że i wrócić można, a że do pociągu miałem jakieś 2 godziny to wędrowałem sobie po dworcowych zakamarkach i budzących się do życia ulicach warszawskiego centrum. Następnie wsiadłem do pociągu do Wrześni, gdzie śpiewałem piosenki ze skautami którzy grając na gitarach umilali sobie podróż. We Wrześni miałem 2 godziny postoju, więc znowu włączyło się chodzenie. Widziałem Rynek, kościół i ogólnie nic się nie dzieje. Z Wrześni to już rzut beretem do Gniezna (miałem tam kończyć pracę na Manewrami Ciętegodźwięku), gdzie po wylądowaniu i ogarnięciu noclegu udałem się znowu pobudzonym-marszowym na zwiedzanie miasta. Co ciekawe mimo, że od ostatniego posiłku minęło już kilkanaście godzin to zero głodu i zero pragnienia, tylko instynkt X. I wkręcanie sobie jakiś misji odkrywczych. W Gnieźnie widziałem ołtarz na którym lokalni ziomkowie piją piwa, ja nie musiałem pić, ja miałem instynkt X i chyba całe miasto zwiedziłem, cały czas szybkim marszowym wyprzedając myśli mijających mnie osób. W sumie to miałem takie stany, że wiedziałem co ktoś powie, lub o co mnie zapyta, więc jakieś przypadkowe rozmowy ze mną były dosyć ciężkie. Moment kryzysu nadszedł gdzieś ok. 3 w nocy dnia nr. 3, gdy dosłownie odcięło mi zasilanie na 12 godzin snu. Od tamtej pory mam dziwny tik, który polega na zgrzytaniu zębami po wypiciu energetyka.

Tak to teraz czytam... i nudne nikt nikogo nie zruchał, wszyscy żywi, ale za długo to pisałem więc publikuje. Postaram się namówić pewnego kolegę po fachu który w czasie powrotu z imprezy, a po zażyciu pokarmu kosmonautów zamknął w przedziale konduktora i chciał porwać pociąg.

Komentarze

chcr pisze…
uffff:)
Anonimowy pisze…
Jarku, dostałeś do któregoś red bulla kwasa na nieświadomce!
zawsze.spoko pisze…
hahaha muszę kiedyś spróbować ;d
paula pisze…
I pewnie zwiedziłeś więcej niż ci skauci...
Anonimowy pisze…
nejlepszy ostatni akapit :)

Popularne posty z tego bloga

Lista utworów do ZAiKS i STOART

DJ/Animator podczas wydarzenia sportowego.

Freestyle. Reż. Maciej Bochniak, scen. Maciej Bochniak, Sławomir Shuty