Ostatnio znowu podróżuje na imprezy z PKP. To już nie to stare, dobre koleje, w których wspomagało się fundusz stypendialny dzieci konduktorów i za 50 złotych jechało się do Warszawy, co prawda bez miejscówki, ale się jechało. Jest pełno jakiś spółek-córek, każda ma swoje bilety, kasy, pociągi. Czyli po tylu latach zawirowań nareszcie wszystko zmierza ku klarownym i sprzyjającym podróżnym zasadom. Jedno się chyba nie zmieniło WARS. W WARSIE nie zjem nigdy. Raz jadłem coś, co chyba nie można spierdolić, czyli jajecznice i więcej tam nie wrócę. Zwłaszcza, że wycofali browary, chuje. Jak się nie chce jeść podeszwowego schabowego za 20 złotych to się bierze prowiant na drogę. Wyjścia są 3. Żona i jej sycące kanapki, Subway, lub produkcja we własnym zakresie. Z przyczyn losowych podczas ostatniej podróży do Sopotu skazany byłem na swoje umiejętności kulinarskie i w sumie lepiej chyba byłoby nic nie jeść. Ale jest jedna sprawa związana z jedzeniem i pociągami, która uwielbiam. Jest to wchłan...