Mój tydzien - Tydzień dja alkoholika

    Najważniejsza jest walka ze samym sobą i w tej kwestii jestem troszeczkę takim masochistą. Nie ważne, w jakim dniu zacznę tą opowieść i tak zacznę ją walką ze swoimi słabościami i na pewno skończę ją także na walce. Ale muszę zdecydować się na jakiś dzień, więc wybieram wtorek.
    Wtorek to taki dzień, drugi bez alkoholu, gdzie jak sądzę organizm już wytrzeźwiał po weekendzie i powoli zaczyna domagać się papu. Zbliża się wieczór i z godziny na godzinę zaczyna się pocenie, problem ze snem i takie tam złe wibrację. Jeszcze z małym nasileniem, ale już coś jest nie tak. Natomiast apogeum nastąpi w środę. To taki dzień, który witamy depresją i żegnamy depresją spotęgowaną wkurwieniem na wszystko, tylko nie na siebie. Jest szansa, że w nocy pojawi się koszmar, a na pewno będzie bezsensowne patrzenie się w sufit. Po kilku godzinach przerywanego snu witam czwartek z nastawieniem, żeby skoczyć i zapomnieć. Cały dzień to jakaś taka niemoc organizmu i apatia. I nie dopinguję mnie myśl, że wielu by się już poddało i sięgnęło po takie zimne Tyskie z soczkiem. Oni mnie nie obchodzą, zresztą nie za wiele mnie obchodzi. Najlepiej żeby ten dzień po prostu przeminął. Ale co to? Już jakoś z tym snem trochę lepiej. Można nawet z osiem godzin przyłożyć pod kołderką. I jest piąteczek. To coś co mam w głowie wytrenowane zaczyna kojarzyć, że po kilku dniach abstynencji czeka go nagroda. Picie w piątek to picie prewencyjne, tak, aby można było się opić w sobotę i w niedzielę jakoś funkcjonować ze znośnym kacem. Nie wiem jak masz Ty, ale ja potrafię mieć kaca giganta już po 4 piwach… I właśnie taki plan jest na piątek. W sumie to piwo, o którym tak marzyłem wcale mi nie smakuję. Czy to będzie Kasztelan, cz Brackie, czy jakaś Pinta to wszystko co ma w sobie wyczuwalny alkohol będzie dla mnie szczynami. Ale trzeba pić, żeby zaszczepić się na sobotę. Sobotnia pobudka to zmięta głowa, kapeć w mordzie i reakcja jakby na 486 odpalić Serato. Myśl o tzw. klinie jeszcze mnie odrzuca. Organizm chyba na tyle wytrzeźwiał, że zdaje sobie sprawę, że się zatruł. Ale no sam powiedz, czy slogan że najlepiej leczyć się tym czym się strułeś nie jest taki prawdziwy? Nie mówię o tym, żeby tak od razu kupić 200 wiśniówki i wlać do 0,5 Coli i tak sobie sympatycznie popijać, ale może chociażby takie Reddsik na orzeźwienie? Akurat ja mam tak, że będę się z tymi zachciankami i pustakiem w głowie męczył do wieczora. Ale, gdy już podepnę gramofony, gdy puszczę jakiś mix na rozgrzewkę to poczuję znów ten wskrzeszający smak pilsnera z soczkiem. Pierwsze niewinne piweczko w wersji soft idealanie chłodzi organizm i daje znak, że GZYMS zbliża się wielkimi krokami. Jak jestem już zaszczepiony po piątku i jak tak np. do tego zjem z 200 gram mięsa to uwież mi, że spotkamy się o 3 przy barze jak będę dwudziestki czystej przepijał małym henkiem. Ach te małe zielone buteleczki… To co stanie się później można epicko określać jako huragan, tsunami, można też tak po ludzku jako "kurwa co jest?"… Padną pytania dlaczego dj krzyczy do słuchawek coś o Nowym Roku, a jest czerwiec i tak dalej.
     Wszystko pływa, światła błyskają, jest dyskoteka roku. Pierwszy problem to będzie tzw. wunderbaum. To dla mnie taki stan, gdy już mogę elegancko zasnąć w opakowaniu ale cuci mnie ta skacząca i strasznie śmierdząca choineczka w taksówce. Ta zapachowa franca to akcelerator potencjalnego rzyganka. Wymiotki są całkiem spoko, bo oprócz chwilowej niedyspozycji pozwolą nam na szybsze wytrzeźwienie i może rano ktoś nie spóźni się na pociąg. Organizm jest pijany i te kilka godzin snu wcale za bardzo tego stanu nie zmienią. Tutaj klin wręcz jest wskazany, ale ja znów wybiorę drogę męczennika i odmówię po czym przez najbliższe kilka godzin będę konał w przedziale, w którym zepsuło się ogrzewanie. Nie ważne czy będzie za zimno, czy za ciepło drgawki i tak się pojawią. Nie można spać, nie można jeść, a wody sobie na dworcu nie kupiłem. Czy to kara za wczorajszą noc? Pewnie po części tak, ale jak sobie tak przypominał tułaczki na kacu po Polsce i jakieś przypadkowe historie, które towarzyszyły mi przy tej okazji to mimo rozłupanego mózgu od środka miło wspominam te chwile. Kluczem do światełka w tunelu w tym stanie jest dosłowne fizyczne i emocjonalnie olanie każdej krytycznej sytuacji. Kibice jadący na mecz, spóźniony pociąg, nie trafiona przesiadka, zostawione igły w klubie. Nie liczy się nic. Jest Gzyms. To właśnie wtedy powstają te teksty Trakmajstra… I teraz najważniejsze. Niedziela musi także skończyć się alkoholem. Nie w takim nasileniu jak w sobotę, ale te piątkowe 4 piwka będą wskazane. Co prawda nie uratuję to trzeźwości w poniedziałek, ale pozwoli jakoś funkcjonować i chociaż telefon odebrać. Poza tym po tych piankach łatwiej jest zwalczyć w sobie wygasające poczucie winy i wyrzuty sumienia związane z całokształtem sobotniej działalności.
    Nie ma w tej historii zaczynania dnia od tequili, nie ma tu picia przez pięć dni pod rząd po 0,7 na głowe. Tu nie o to chodzi. Picie codziennie to pójście na łatwiznę. Tu chodzi o to właśnie, żeby przerobić tą kilkudniową drogę krzyżową, tak, aby wypościć organizm, dać mu znowu posmakować zła i odebrać i niech skurwiel się męczy ze sobą. No to zdrówko!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Lista utworów do ZAiKS i STOART

DJ/Animator podczas wydarzenia sportowego.

Freestyle. Reż. Maciej Bochniak, scen. Maciej Bochniak, Sławomir Shuty