poniedziałkowy raport poweekendowy

Zaczynam z mocnym pierdolnięciem, czyli w środowy wieczór, gdy Słońce troszkę zelżało, a wieczorny chłód zaczął przynosić ulgę padł mi dysk. I to nie tak, że w logiczny czy elektroniczny sposób można odzyskać dane. Padł konkretnie i z przytupem i tylko mechanicznie za kilka tysięcy milionów monet można, być może odzyskać zawartość. Ale jako stary mistrz ctrl+alt+del, który na 486 policzył kosmos byłem na to gotowy i miałem zrobione kopie zapasowe danych, tylko, że jakoś od marca ich nie aktualizowałem. Tak więc pokaźny zbiór muzyki, dzięki którem rozpalam do czerwoności parkiety na najlepszych dancingach w powiecie poszedł się jebać...
Na szczęście w ciągu kilku godzin czwartkowego popołudnia, gdy to samo Słońce, które wieczorem dało nam złapać oddech samo kładąc się spać teraz sprawiało, że jaja pociły się już na samą myśl o podróży przez miasto, udało mi się troszkę pozbierać nuty. Dzieki Anemowi i kilkudziesięciu blogom, soulseekowi, swoim winylom stworzyłem sobie podstawową bazę pod Serato.
Ale to nie to samo, już nigdy nie będzie tak jak kiedyś. Już nigdy nie znajde tej empetrójki która powodowała, że lekko podchmielona wycieczka niemieckich uczennic szkoły pielęgniarskiej piszczała z zachytu słysząć jej takty. Ale w sumie dzięki takiej mobilizacji w poszukiwaniu muzyki, dotarłem do kilku żródełek tak zwanych kocurów...
Które miałem okazję przetestować w piątek podczas szatańskiej imprezy w podziemiach hotelu Forum. Fajny kontrast. Obok za ciężkie miliony monet ktoś stawia plażę, buduje infrastrukturę i sprowadza czołówkę djów. Natomiast kilkadziesiąt metrów dalej, w obskurnych, jakby wyjętych z planu zdjęciowego filmu Hostel których widok jednych napawa strachem, a u innych otwiera w mózgu drzwi po których przejściu nie ma już powrotu. Na szczęście nie miałem tam sznurka i siekiery (tak zwane ZIZ.. związać i zajebać). Tak więc w tych umyślnie niedoświetlonych pomieszczeniach odbywała się dosyć podejrzana ideologicznie impreza z 18 jednej z uczestniczek. Na dziedzińcu wewnętrznym zorganizowano koncert jakiejś rockowo-idnie? coś tam coś tam grupy. A ja grałem sobie, wg. życzeń basslineny, drumy i dubstepy, nadając rytm parkom poukrywanym w pomieszczeniach, które leżąc na specjalnie przygotowanych stanowiskach kopulacycjnych dokonywały czynnośći z perłą na finiszu.
A sobotę, ciągnąć maraton trzeźwości odwiedziłem Kielce, gdzie dużą część seta zagrałem z winyli. To jest jednak to... Inny tzw. feeling, inne podejście do muzyki, inne planowanie grania, chociaż jednak brakuje chociażby tych szybkich powrotów na cuepointach do początku utworu. Nie oficjalnym hasłem imprezy była integracja ekipy z Ministerstwa (łącznie ze mną było nas tam czterech) z Chilloutowcami. Ja za bardzo nie wiem co tam się działo przy barze, ale podobno mini-stranci nie dali rady i chilloutowcy ich pokonali. Miniowcy, zapowiedzieli, że tak kurwa być nie może... (jakiś pijacki bełkot)... piołunówka... stawiamy.. (bełkot)... zerżniemy... (bełkot)... przyjeżdzajcie... (sms)... GDZIE JEST KURWA ZBYSZEK???


I tak oto obsługa Chilloutu zapewniła sobie melanż w Krk.

Komentarze

herodsky pisze…
chillout zawsze spoko:]

Popularne posty z tego bloga

Lista utworów do ZAiKS i STOART

DJ/Animator podczas wydarzenia sportowego.

Freestyle. Reż. Maciej Bochniak, scen. Maciej Bochniak, Sławomir Shuty